Hakujemy hit
Powrót do listy lekcji

Temat:
O pisaniu historii

To dodatkowa lekcja, która pomaga zrozumieć majstrowanie przy historii.

Od faktu do opowieści i z powrotem

Jak oddzielić przekonania od wiedzy? Jak omijać pułapki zastawiane przez autorów podręczników? Dyskusja na ten temat ma długą... historię. Warto ją znać, aby nie przywiązywać się do dziś obowiązujących interpretacji przeszłości.

Nauczyciele nauczycieli nauczycieli naszych nauczycieli historii – nasi nauczycielscy prapradziadowie – chcieli zbudować porządną naukę historyczną, w której subiektywne oceny i przekonania historyków uda się oddzielić od bezstronnej wiedzy o tym, co się wydarzyło w przeszłości. Taka historia pozwoliłaby ustalić obiektywne fakty i spierać się wyłącznie o ich interpretację. Metoda takiej naukowej historiografii (historiografia to po prostu pisanie historii) wydawała się prosta: zebrać wszystkie dostępne dokumenty, zbadać ich wiarygodność i obiektywnie opisać „całą prawdę”, „tak, jak to istotnie było”, „tak, jak działo się naprawdę”.

Ta dziewiętnastowieczna wiara w obiektywizm naukowej historii cechuje epokę, którą nazywamy modernizmem, czyli po polsku nowoczesnością. Ale „naukowość” modernistycznej historiografii okazała się wątpliwa. „Historia pokazująca rzeczy «tak, jak działy się naprawdę», była najsilniejszym narkotykiem [XIX] stulecia” – pisał krytyk tej szkoły historiografii.

Kłopot z obiektywizmem

Jak działał ten narkotyk? Ludzie wierzący w obiektywizm własnego sposobu pisania historii okazali się bardzo podatni na odurzenie poczuciem, że odnaleźli ostateczne prawdy o mechanizmach rządzących rozwojem świata. Wielu sądziło, że skoro żyją w potężnych państwach narodowych, to właśnie te państwa są najwyższym etapem rozwoju ludzkości. Cała historia była z tej perspektywy procesem wykuwania się narodu i tworzenia przez ten naród nowoczesnego państwa. Podstawą pracy historyka były więc przede wszystkim dokumenty wytwarzane przez aparat państwa: rozkazy władz, akty prawne, traktaty międzypaństwowe. Pozwalało to uniknąć mierzenia się z tymi śladami przeszłości, które uznawano za niewiarygodne, skażone indywidualną perspektywą lub po prostu nieważne – świadectwami codziennego życia, tych marzeń i pragnień (jednostkowych i grupowych), które nie mieściły się w państwowej i narodowej logice. Jednocześnie pozytywnymi bohaterami byli ci, którzy zwiększali potęgę państwa – władcy, generałowie, twórcy przemysłu, wielcy artyści, uznawani za „ojców” narodowej kultury. Zarazem te grupy ludzkie, które państw nie zbudowały, uważane były za stojące niżej w cywilizacyjnym (kulturowym, nawet intelektualnym) rozwoju. W ten sposób uzasadniano panowanie narodów „rozwiniętych” nad ludami „dzikimi” lub „zacofanymi” czy panowanie państwowych elit nad „ciemnym” ludem. Jedyną drogą dla „dzikich”, „zacofanych” i „ciemnych” było poddanie się władzy „cywilizowanych” albo udowodnienie – także poprzez własną historię – że również są zdolne do stworzenia własnego państwa; że są narodem. Przeprowadzenie takiego dowodu należało do ich własnych historyków.

Nawet ci historycy, którzy nie uznawali państwa narodowego za najdoskonalszą formę ludzkiego życia i dostrzegali przemoc władzy państwowej, sądzili, że historia musi zrodzić nowy, lepszy ład – wystarczy tylko rozpoznać siły, grupy czy klasy społeczne, które ten nowy ład zbudują. W każdym razie historia miała sens, prowadziła do określonego celu, a historycy, którzy sądzili, że ten cel rozpoznali, nieświadomie przyjmowali perspektywę zwycięzców, tych, którzy są po „właściwej” stronie historii – po stronie sił, które panują lub będą panować.

Historycy ci – a także ich czytelnicy i uczniowie – bardzo rzadko dostrzegali, że w takim sposobie pisania historii gubią się i są całkowicie niewidoczne kobiety albo osoby LGBTQ+, albo nie-Europejczycy, albo chłopi lub rzemieślnicy, albo wyrzuceni na margines społeczeństwa żebracy, cyrkowcy, szeptuchy, cwaniacy, złodzieje, odkrywczynie i jarmarczni malarze, włóczędzy, nawiedzeni prorocy i wszelkie mniejszości, które nie mieściły się w wielkich ramach obiektywnej, „normalnej”, upaństwowionej historii. Znikają z całym swoim życiem, radościami i cierpieniami, formami wspólnego życia, buntami i odkryciami. 

Co najgorsze, ta niewidoczna, przezroczysta masa ludzi, którzy nie mieścili się w logice naukowo badanych dziejów ludzkości, łatwo skazywana była nie tylko na zapomnienie, lecz także na zniszczenie jako przeszkoda w postępie ludzkości. Również za sprawą tak pojmowanej historii (a niektórzy sądzą, że przede wszystkim za jej sprawą) pierwsza połowa XX wieku spłynęła ogromem niewinnie przelanej krwi.

Kłopot z narracjami

Jak umknąć tym pułapkom i nie ulec jadowi pojęć, które niepostrzeżenie kierują naszym myśleniem o przeszłości i każą nam dziś działać tak, a nie inaczej? Jak zabezpieczyć się przed pochopną ufnością wobec wielkich zasad wyjaśniających całość przeszłych zdarzeń? Historycy i historyczki następnych pokoleń zwracali szczególną uwagę na to, że historia jest zawsze opowieścią („narracją”) o rzeczywistości – a w związku z tym kluczowe jest dostrzeżenie, kto i jak te narracje konstruuje. Tak narodziła się epoka postmodernizmu (ponowoczesności). Dla postmodernistek i postmodernistów prawda o świecie – o ile w ogóle istnieje – ujawniać się miała w wielości narracji. Żadna z opowieści nie może być uprzywilejowana, my zaś pisząc historię i ucząc się jej, powinniśmy oduczyć się przywiązania do pojedynczych punktów widzenia i dbać o to, by poznawać jak najwięcej najróżniejszych opowieści. Niektórzy szybko zauważyli, że prawda być może w ogóle nie jest nam dostępna i zamiast nadaremnie zastanawiać się, „jak naprawdę było”, możemy tylko badać, jak opowiadają ludzie i – co istotne – jak opowiada państwo.

Początkowo położenie akcentu na „narrację” w historii miało nas uchronić przed niebezpieczeństwem powrotu rzezi z pierwszej połowy XX wieku. Skoro mamy do dyspozycji tylko opowieści, bardzo różne i zmienne, to nie ma żadnej prawdy, w imię której należałoby zabijać. Możemy rozmontować wielkie upaństwowione narracje i swobodnie bawić się wszystkimi dostępnymi tekstami.

Okazało się jednak, że państwa chętnie korzystają z pojęcia „narracji”. Wystarczyło dostrzec, że skoro wszystkie narracje są równoważne, zwycięża ta, za którą stoi największa siła. Radosną zabawę zastąpiła walka o panowanie własnej narracji. Państwo narodowe nie musi być już obiektywnym zwieńczeniem historii – wystarczy, by było centralnym elementem narracji, za pomocą której urobi się społeczeństwo tak, by uznawało i podtrzymywało jego władzę. Państwa dysponują do tego aparatami przymusu takimi jak szkoła i kuratorzy, marsze i ceremonie państwowe, pomniki, muzea, instytuty naukowe, media, wreszcie – cały system kar i nagród. I tak na przykład doradca polskiego prezydenta i szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego cztery lata temu zapowiedział stworzenie „Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego Rzeczypospolitej Polskiej” („MaBeNy”), a dziś władza podsuwa uczennicom i uczniom podręcznik profesora Roszkowskiego.

Kosmiczne wyzwanie

Tak oto powracamy do pytania o prawdę o przeszłości. Nie odrzucając dorobku postmodernizmu i mając świadomość, że każda opowieść o przeszłości jest pewną konstrukcją, powinniśmy pytać o to, kto, jak i po co ją skonstruował, ale być może także o to, jak ma się ona do rzeczywistości. Miliony ludzi przed nami żyły, pracowały, marzyły i cierpiały naprawdę, ich praca i marzenia budowały ten świat, ale też były przez ten świat niszczone – a przed Wami stoi pytanie, czy – a jeśli tak, to jak – możemy coś z ich istnienia poznać i zrozumieć. (O tym, jak trudno zapisać, „co działo się naprawdę”, gdy za punkt wyjścia obrać całą różnorodność ludzkich doświadczeń i działań, przekonasz się, gdy przeczytasz ten tekst.) 

Stoicie więc dziś przed zadaniem zrozumienia, jak się pisze historię. Po pierwsze po to, by rozpoznawać narrację, którą podają Wam podręczniki, politycy, media. Po drugie – i to sprawa trudniejsza i ważniejsza – by wymyślić, jaki rodzaj opowiadania o przeszłości będzie najlepszy dla zakładanych przez Was społeczności na Księżycu czy Marsie. Jak opowiadać tam o historii Ziemi, by oddać sprawiedliwość działaniom, marzeniom i cierpieniom ludzi żyjących na tej planecie, a zarazem budować świat Waszych marzeń.

Autorzy opracowania:
Piotr Laskowski, Sebastian Matuszewski